eisenstein-w-meksyku-011-low-res

EISENSTEIN W MEKSYKU – w kinach od 12 lutego 2016 roku

reż.: Peter Greenaway
scen.: Peter Greenaway
zdj.: Reinier van Brummelen
w.: Elmer Bäck (Siergiej Eisenstein), Luis Alberti (Palomino Cañedo), Maya Zapata (Concepción Cañedo), Lisa Owen (Mary Sinclair), Stelio Savante (Hunter S. Kimbrough), Rasmus Slätis (Grisza Aleksandrow), Jakob Öhrman (Eduard Tisse)
prod.: Holandia/Meksyk/Finlandia/Belgia/Francja 2015 (105 min)
Nagroda za reżyserię na MFF w Seattle’ 2015

 

Błazenada, szalony montaż, ekran dzielony na kilka części, materiały archiwalne, prawdziwe zdjęcia bohaterów w tle filmowej opowieści. To wszystko określa poszukiwania Greenawaya. Anglika mieszkającego na stałe w Holandii, eksperymentatora i prowokatora. Można go lubić albo nie, ale z pewnością należy on do nietuzinkowych indywidualności współczesnego kina.

Barbara Hollender – RZECZPOSPOLITA 13.02.2015

(…) Jak ożywczo, bezczelnie, elektryzująco wypadł ekscentryczny film Petera Greenawaya „Eisenstein w Meksyku” – fantazja na temat pobytu twórcy „Pancernika Potiomkina” w Meksyku w 1931 i 1932 r., gdzie kręcił nigdy nieukończony film. Greenaway dokonał tu większego wyłomu w kulcie narodowego artysty niż swego czasu Ken Russell portretujący w filmie „Kochankowie muzyki” Piotra Czajkowskiego jako niespełnionego, cierpiącego homoseksualistę.

Eisenstein, kreowany z brawurą clowna przez młodego fińskiego aktora Elmera Bäcka, przeżywa inicjację w seks i zarazem w śmierć. Kiedy wyjeżdża z Meksyku do ZSRR, w obawie przed podpadnięciem „ojcu” Stalinowi, filmowy Eisenstein trawestuje amerykański tytuł swego filmu o rewolucji październikowej „10 dni, które wstrząsnęły światem”. Woła: „To były dni, które wstrząsnęły Eisensteinem”.

Greenaway dał wielkiemu reżyserowi pośmiertny prezent: homoseksualne spełnienie, za które w ojczyźnie czekałby go łagier. Rozbiera go już na wstępie – w przenośni i dosłownie, ale robi to tak, że widz nie zdąży się zawstydzić. Powstał film barokowy, w konwencji buffo, wypełniony ekstatyczno-błazeńską muzyką Prokofiewa, parodiujący chwilami filmowy styl Eisensteina. W gruncie rzeczy to obraz radosny – o przezwyciężeniu wstrętu do własnego ciała, o próbie przekroczenia kompleksu Edypa.

Film pełen kontrolowanej przesady odbrązowi Eisenteina, nie ujmując mu geniuszu. Pozwoli od nieoczekiwanej strony zobaczyć kadry jego wcześniejszych arcydzieł – te falliczne działa pancernika Potiomkina! Scena z czerwonym proporczykiem wetkniętym w pupę autora „Iwana Groźnego” tylko opowiedziana wydaje się wulgarna. Przejdzie do antologii antyradzieckich bluźnierstw, które powinny rozbawić samych Rosjan. (…)

Tadeusz Sobolewski – GAZETA WYBORCZA 12.02.2015